Zawsze wydawało mi się, że jesień to plucha, nuda i melancholia. Tymczasem barwy jesieni są ciepłe (wręcz ogniste) i … jaskrawe 🙂 W naturze dominuje teraz żółć i czerwień, a w moim ogrodzie róż, bo taki kolor ma teraz hortensja, róża i liście żurawki.
Jeszcze parę lat temu, jak chciałam nazbierać kasztanów, musiałam się spieszyć, żeby zdążyć przed dzieciakami. A dziś leżą. Czy ktoś jeszcze robi ludziki z kasztanów? Albo jakieś kompozycje jesienne? Ponoć są świetne jako odpromienniki do mieszkań. Może warto nazbierać?
W tym roku dostałam sporo orzechów w prezencie. Suszą się pod kominkiem i na bieżąco znikają 😉 Trzeba jednak uważać na pleśnie, bo takie przemoknięte i źle wysuszone orzechy, narobią nam więcej szkody niż pożytku. W razie „w” najlepszym antidotum na pleśnie i aflatoksyny jest duża dawka witaminy C. Ważne, żeby przyjąć jak najwcześniej i brać dopóki nie poczujemy się lepiej.
W sklepie najczęściej podpleśniałe są orzechy laskowe, ziemne i włoskie. Czasem to widać od razu, ale czasem można jedynie wyczuć w smaku. Jednak najbardziej trefne są orzechy w pikantnej lub słodkiej panierce.
W jesiennych kompozycjach nie mogło zabraknąć herbaty z lipy. Jest niezawodna przy przeziębieniu, delikatnie nawilża błony śluzowe i działa rozgrzewająco. U mnie z własnoręcznie zebranych kwiatostanów lipy.
Do herbaty z lipy brakuje tu jeszcze syropu z cebuli 🙂 U nas to zestaw pierwszej pomocy i pogromca kataru czy bólu gardła. Zastosowany odpowiednio szybko działa rewelacyjnie.
Barwy jesieni
Rok temu powstała dwuczęściowa, stylizowana seria zatytułowana Rajski ogród I oraz Rajski ogród II. Niby wykorzystałam podobne materiały, jednak obie sesje w plenerze mają zupełnie inny charakter 🙂
Te czerwone grona niżej przypominają trochę porzeczki i z liści i z owoców, ale nie mam pojęcia co to jest. Wystarczy, że jest piękne. Obok owoce dzikiej róży i wilcza jagoda (trująca). W naturze wszystko jest po coś, nawet trujące. Przestałam się już zastanawiać po co …
Przyznam, że nie jestem wielbicielką grzybów. Zebrałam kilka do zdjęć (pewnie trujące 😛 ), ale poza tym nie mam do nich sentymentu, podobnie jak do drożdży i serów pleśniowych. O ile drożdży (wcześniej zamrożonych) używam okazjonalnie np. do pizzy, o tyle spleśniałych serów unikam jak ognia. Robert Young w swojej książce „Próbowałam już tylu diet, cud równowagi pH” twierdzi, że nie ma czegoś takiego jak grzyby jadalne, są tylko mniej lub bardziej trujące. Ot to. Materiał do przemyśleń 😉