Nie wiem jak to możliwe, ale człowiek na urlopie, zazwyczaj odwala jakiś remont lub co najmniej generalne porządki 😉 po takich ekscesach przydałby się potem urlop od „urlopu”, dla równowagi i zdrowotności. Najlepiej zatem od razu i bez namysłu „wsiąść do pociągu byle jakiego…” i wyjść przygodzie naprzeciw. U nas padło na Krynicę Zdrój w małopolskim. Zgodnie z powiedzeniem „złe dobrego początki”, odstaliśmy w upale na autostradzie 2 i pół godziny, ale potem już było „z górki” czyli cu-do-wnie – no może z odrobiną sarkazmu 😉
Znów nie wiem jak to się stało, ale na początek sforsowaliśmy najwyższe podejście, oczywiście pieszo. Celem była przeogromna, 5 poziomowa wieża widokowa i oczywiście trud wart był efektu, pod warunkiem, że nie masz lęku wysokości jak ja. Dlatego trzymałam się zawsze bliżej sznurka (patrz niżej) niż barierek widokowych lub – jeszcze gorzej – znikałam w tłumie. Ale takich „odważnych” było tam znacznie więcej, więc ujmy na honorze nie było!
Oczywiście po całodziennym dreptaniu raz pod górę, potem w dół i znowu pod górkę, czułam się nazajutrz jak po przetańczonej w szpilkach, całonocnej imprezie. A to dopiero był pierwszy dzień wojaży … ale nie było co marudzić, w takiej sytuacji spinamy pośladki i maszerujemy dalej 😀 Oczywiście można było podjechać autem pod wyciąg i wjechać wyciągiem w górę i w dół, ale po co. Bez sensu. Całkowicie.
Widoki przecudne … bardziej pamiętam ze zdjęć niż z autopsji haha. Ludzie jak mrówki i kilometry chodzenia. Dobrze, że nie musiałam robić zdjęć, bo pewnie puściłabym pawia 😛 A ja tak kocham góry! Serio!
Ja i reszta tłumu – tylko dlatego, że sznurek pod ręką 😉 Mimo to, weszłam na sam szczyt – hmm, widok z samolotu nie jest tak przerażający jak z wieży widokowej. Ktoś mi to wytłumaczy dlaczego?
Niżej na zdjęciu widać składowisko drewnianych odpadów, zapewne po budowie wieży widokowej. Drewno miało piękny, stalowo – szary kolor, najwyraźniej od słońca. W tle obok, widać malutką wieżę w oddali. Naprawdę robi wrażenie.
Ciekawostką Krynicy oprócz całorocznych kolejek (gondolowa i krzesełkowe), całorocznego toru saneczkowego (oj, grubo było), lodowiska, pijalni wód i tężni solankowej w Parku Słotwińskim, jest kilka szlaków rowerowych, bardzo dobrze przygotowanych. Każdy ma swoje męskie (?) imię i różny stopień trudności. Tak, sporo rowerzystów można spotkać po drodze.
Podróż za jeden uśmiech
Góry to oscypkowe El Dorado 🙂 Grzech nie skorzystać, bo takiego wyboru nie ma nigdzie. Na straganach w mieście dostępne są jeszcze tureckie słodycze (przepyszna chałwa!) oraz rzemieślnicze smakowe piwo (dyniowe było super). Dla mnie jednak najważniejsza była kawa – najlepiej dożylnie! Mówisz i masz!
W parku położonym w lesie znajduje się spory staw z dzikim ptactwem. Mnie zachwyciła młoda kaczuszka, która spała mimo gwaru licznych turystów. Jednak szczekający pies i trzy pozostałe kaczki „nakłoniły” ją do powrotu na staw 😉 Psy niestety hałaśliwe są!
Dla mieszczuchów, krynicki raj oferuje szerokie pasaże spacerowe z licznymi kafejkami, knajpami i dobrym jedzeniem. Znalazłam nawet ciekawe wegetariańskie i wegańskie menu w jednej z restauracji. Miejsce dla młodych i starych, w pobliżu park z szeroką, wybrukowaną drogą na parkową górę. Nudzić się nie ma czasu 🙂
Wnętrza pensjonatów i hoteli zachwycają aranżacją. Sporo oryginalnych, starych, ale w dobrym stanie mebli. Kaflowe piece, piękne lampy i oczywiście stylowe kanapy. Sporo obrazów na ścianach lub malowane ręcznie roślinne ornamenty. Jedna z zagranicznych turystek stwierdziła – wasze restauracje są jak muzeum. Same eksponaty. Ciekawe, nie myślałam o tym w taki sposób 😀
Kolejną ciekawostką Krynicy jest faktyczne Muzeum Nikifora, mieszczące się w przepięknej zabytkowej, niebiesko turkusowej willi Romanówka. Sporo zgromadzonych zdjęć Nikifora, o którym powstał nawet film. Prace to głównie rysunki ołówkiem i kredkami oraz malarstwo na papierze bądź tekturze. Jest to to tzw. sztuka naiwna lub prymitywizm. Byłam, widziałam, zakupiłam mini album z pracami, ponieważ większość znajduje się w zbiorach prywatnych.
Nikifor czyli Epifaniusz Drowniak, to malarz łemkowskiego pochodzenia, który tworzył swoje prace w Krynicy. Żył w biedzie i uznawany był za niepełnosprawnego intelektualnie, ze względu na bełkotliwy język. Został zauważony i wypromowany w środowisku artystycznym, przez ukraińskiego malarza Romana Turyna oraz później przez małżeństwo Banachów.
Testowanie deserów i szukanie inspiracji na nowe przepisy – to zawsze mam gdzieś z tyłu głowy na wyjeździe 😉 I na bank już jeden deser w zdjęciowych planach jest, albowiem takiego połączenia smakowego chyba bym nie wymyśliła.
Niżej, warte odwiedzenia Miasteczko Galicyjskie w Nowym Sączu. Można obejrzeć oryginalnie zachowane budynki, w których mieściły się sklepy, urząd pocztowy, fryzjer, apteka, szewc, stolarnia, gabinet lekarski, fotograf, straż pożarna, drukarnia – sporo tego. W pomieszczeniach czekają przewodnicy opowiadający krótką historię związaną z danym tematem. Mnie oczywiście najbardziej zainteresował fotograf oraz sklep spożywczy, w którym odnalazłam znane wszystkim marki należące obecnie do korporacji.
Kasa i waga z miejscowej apteki. Zastanawiające jest, że wszystkie przedmioty użytkowe musiały być nie tylko funkcjonalne, ale przede wszystkim piękne. Dziś ani wygląd ani jakość …
Resztę atrakcji najlepiej zobaczyć na żywo, bo zdjęcia nie oddadzą w pełni klimatu 😉
Niżej na zdjęciach, jako ciekawostkę, zestawiłam oryginalne produkty pochodzące z żydowskiego sklepiku i salonu fryzjerskiego. Sporo znanych nam do dziś marek : Maggi (od szwajcarskiego przedsiębiorcy Juliusza Maggi ), Piasecki Fabryka Czekolady, którą przejął później Wawel, znany wszystkim Dr. Oetker, Wedel, Goplana, popularny do dziś krem Nivea (używam od dziecka), marka L’Oréal, czy Gillette jako wynalazca pierwszej ręcznej golarki dla panów. Gillette wykupił polski Wizamet (producenta żyletek Polsilver) w Łodzi i przeniósł produkcję do Petersburga, a sam został wchłonięty przez Procter & Gamble. W linkach można podejrzeć kto założył firmę, kto przejął i kto jest właścicielem obecnie 😉
Wzmianka (reklama po prostu) w Kurierze Warszawskim na temat wedlowskich karmelków śmietankowych brzmiała tak :
„Zupełnie nowy i szczególny utwór cukierniczy, a nade wszystko wyborny środek leczący i łagodzący wszelkie cierpienia piersiowe, nader skuteczny na słabości te w miesiącach wiosennych, a nawet dla niecierpiących i zwolenników delikatnego smaku – bardzo przyjemny wyrób.”
Cukierki (utwór cukierniczy!) „leczące cierpienia piersiowe” – może chodziło o złamane serce? „Skuteczny na słabości te w miesiącach wiosennych” czyli idealne na przeziębienie, a może chandrę? Dobre sobie. Tak się robi reklamę do dziś. Reklama to komunikat perswazyjny, mający nakłonić do nabycia określonych towarów!!!
Jedno mnie zastanawia, jak to możliwe, że firmy te istnieją czasem grubo od ponad stu lat na rynku? W opisach często jest podkreślone, że stosowały agresywną kampanię reklamową. To dzisiejsze korporacje z ogromnym kapitałem (banki, koncerny farmaceutyczne, firmy chemiczne, firmy ubezpieczeniowe, browary, sieć hoteli, floty handlowe itd.). Nie ma dla nich konkurencji na rynku, wszystkie dobrze prosperujące wcześniej firmy zostały zniszczone lub wykupione. Tyle w temacie. Dla refleksji …
Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma albo wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej! 😀